czynna od wtorku do niedzieli w godzinach 13.00-17.00
14.07.2017 r
Maria Jędrzejczyk: Osoba Profesora jest dobrze znana nie tylko w środowisku artystów plastyków, ale wszystkim, którzy interesują się sztuką.
Nazwisko Mieta Olszewskiego jest jak magnes. Nie tylko z powodu Jego dzieł, wielkoformatowych, imponujących aktów, obrazów i rysunków.
„Mieto, to skarbnica anegdot, osoba znana z poczucia humoru i dystansu do samego siebie” - mówi się o Profesorze.
Czy uważa Pan, że ten luzacki sposób bycia zmienia się z wraz upływem lat? Jest Pan już seniorem...
Mieczysław Olszewski: Owszem. Teraz jestem seniorem infantylnym!
M.J. Od pewnego czasu zajmuje się Pan formami przestrzennymi, rzeźbą. Jak to się stało, jak do tego doszło, że zajął się Pan nową formą artystycznej wypowiedzi?
M.O. Jestem zbieraczem. Na pchlich targach, bazarach kupowałem obiekty, które mnie zachwycały. Zbierane przez lata, zaczęły w domu dominować. Stwarzały kłopot przy sprzątaniu, odkurzaniu, utrzymaniu porządku. Stanowiły tak zwane „durnostojki”
Potrzebne mi było udowodnienie, że ten typ zbieractwa ma jakiś.
Początkowo ustawiałem je jako modele do malowania. Ustawiałem te skarby, komponowałem i malowałem z natury.
Już na samym początku spodobały się one Niemcom. Kupowali je ode mnie „na pniu”, jeszcze mokre.
Później jednak, przypomniała mi się jednak anegdota, którą opowiadał Włodzimierz Łajming, który malował w plenerze, na Kaszubach.
„Co pan maluje?” - pewien człowiek, pod dobrą datą, przyglądając się jego pracy, zapytał.
„Górę” - odpowiedział Łajming.
„Po co to malować, skoro to już jest?” - usłyszał w odpowiedzi.
Tak więc postanowiłem nie malować tego, co już jest i zacząłem budować formy przestrzenne.
Cieszy mnie, że moje „durnostojki” nabrały sensu. Dowcip z przedmiotu, zamiast rupiecia.
Mój syn traktuje je jednak w kategoriach absurdalnego humoru w stylu Monty Pythona.
Inteligencja poszła obecnie w jakąś inną stronę, nie wiadomo jeszcze w jaką.
Nie do końca zrozumiały przez nas, absurdalny, pythonowski humor ma swoje głębokie, złożone znaczenia.
Miesiąc temu wróciłem z Hiszpanii.
Zachwyciłem się tam ustawkami z przedmiotów gotowych, a więc znowu: „po co malować, skoro to już jest”.
M.J. Czy zajęcie się rzeźbą spowodowało, że przestał Pan malować „gołe baby”? Czy malowanie rozebranych kobiet przestało już Pana interesować?
M.O. Oczywiście, że nie przestałem! Nie mógłbym. Inaczej nie umiem! Maluję i korzystam z usług. Płacę za nie.
M.J. Co sądzi Pan o kondycji dzisiejszej sztuki? Czy opinie o tak zwanym „upadku sztuki” są uzasadnione?
M.O. Wręcz przeciwnie! Nie uważam, że coś się popsuło. W czasie pracy z moimi studentami w ASP spotkałem się z wieloma młodymi, niezwykle utalentowanymi ludźmi, którzy na dodatek, korzystają z możliwości technologicznych, o jakich nam się kiedyś nawet nie śniło. Dosłownie wszystko jest w Internecie.
M.J. Dziękuję za rozmowę, która napawa optymizmem.
Z profesorem Mieczysławem Olszewskim rozmawiała Maria Jędrzejczyk.