czynna od wtorku do niedzieli w godzinach 13.00-17.00
M.J.: Zdzisław Koseda, rzeźbiarz, znany jest z wielu, około połowy istniejących, pomników w Gdyni.
Do jego dzieł należą pomniki J.C. Korzeniowskiego, Leonida Teligi, gen. Mariusza Zaruskiego, Pomnika Harcerzy Pomordowanych w 1939 roku – w Gdyni – Obłużu, Figura Chrystusa Błogosławiącego Morze, pomnik Antoniego Suchanka, pomnik ks. proboszcza Stanisława Zawadzkiego.
Gdyńscy przewodnicy wymieniają nazwisko rzeźbiarza Zdzisława Kosedy każdego dnia.
Nic dziwnego, że z zainteresowaniem oglądamy aktualną wystawę.
Co spowodowało, że zajęłaś się jej organizacją, mimo, że autor rzeźb nie jest członkiem Twojej rodziny?
J.D.S.: Kosedowie byli moimi dobrymi znajomymi od wielu lat. Ukończyliśmy tą samą uczelnię: Państwową Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych. Wszyscy mieszkaliśmy w Gdyni.
Rzeźbiarz Zdzisław Koseda i jego żona Danuta – architekt wnętrz byli parą artystów.
Odwiedzałam ich często. Danuta Koseda organizowała mężowi dom i pracę. Doradzała w sprawach artystycznych. Bez niej jego dorobek nie byłaby tak bogaty.
Dla Zdzisława Kosedy, jego talentu, warsztatu pracy, odczuwałam szacunek i podziw.
Urodzony w 1928 roku w Bydgoszczy, jeden z czworga dzieci Pomorzanki i Ojca – kolejarza, zamordowanego przez Niemców na początku wojny.
Matka samodzielnie wychowywała czworo dzieci.
Chciała, żeby Zdzisław został elektrykiem. Jednak on przeniósł się do bydgoskiego Liceum Plastycznego. Potem studiował na wydziale rzeźby w gdańskiej PWSSP w pracowni prof. Horno – Popławskiego. Dyplom uzyskał w roku 1958.
W latach 1959 – 1980 był członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków.
Obecnie jego prace znajdują się w zbiorach Muzeum Narodowego w Gdańsku, Krakowie, w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, w Muzeum na Majdanku, Dantego w Ravennie, oraz w kolekcjach prywatnych.
Uprawiał nie tylko rzeźbę monumentalną. Był introwertykiem, skupionym na swojej twórczości. Rzeźbił dla czystej przyjemności: przedmioty potrzebne dla
funkcjonowania domu, meble, głowy, postacie. Rozdawał je potem rodzinie, przyjaciołom i znajomym. Podziwiałam porządek, który utrzymywał w swojej pracowni.
Pracował do ostatnich chwil swojego 85 – letniego życia.
Został uhonorowany kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotą Odznaką ZPAP i nagrodą Prezydenta Gdyni.
M.J.:Jesteś zajęta własną twórczością, malujesz, potrafisz pięknie pisać, jednak podjęłaś wielki trud i z determinacją zrealizować to postanowienie. Skąd czerpiesz tak dużo energii do realizacji własnych zamierzeń?
J.D.S: To u mnie rodzinne. Mój Ojciec zginął w Dachau, kiedy miałam 2,5 roku. Był Piłsudczykiem, odznaczonym za rany odniesione w 1920 roku.
Moja Mama, wielka patriotka, walczyła jako siostra PCK na froncie wschodnim. Pracuję nad wystawą artefaktów z jej życia.
Jestem w trakcie organizowania wystawy dot. mojej ciotki, nie żyjącej już Marii Teisseyre, wywodzącej się z lwowskiego środowiska artystycznego.
Taką mam naturę. Byłam wolontariuszką w UMCE w Gdyni przez 13 lat. Nie potrafię usiedzieć spokojnie.
Kiedy Zdzisław Koseda opuścił rodzinę i nas wszystkich w roku 2013, powstało pytanie: jak zagospodarować dzieła, które pozostały w jego pracowni.
Wtedy postanowiłam, że musi zaistnieć, wbrew wszelkim trudnościom, dzisiejsza wystawa.
M.J.: Dzięki Tobie i ludziom takim jak Ty, przypominamy sobie, że sztuka jest nieśmiertelna. Ona pozostaje. My odchodzimy.
Wielkie dzięki, Jolanto!