czynna od wtorku do niedzieli w godzinach 13.00-17.00
M.J.: Jesteś współautorem filmu „Loving Vincent”. Jak zaczęła się Twoja praca dla tego filmu i na czym ona polegała?
A.G.: Miałem zwyczaj malować od świtu, od godziny trzeciej nad ranem. Chciałem pokazać trudno uchwytne i przemijające piękno budzącego się do życia świata, zainspirowany malarstwem renesansowym.
Mój przyjaciel, muzyk, Eddie Fury, który odnosił sukcesy w Skandynawii i w Stanach często radził mi jechać do Europy. Uważał, że taka podróż wpłynęłaby dobrze na mój artystyczny rozwój.
Pewnego dnia pokazał mi, w Internecie, informację o projekcie filmu „Loving Vincent”. Postanowiłem wziąć w nim udział. Wysłałem swoje portfolio. Po kilku miesiącach dostałem zaproszenie do udziału w tworzeniu filmu.
Zacząłem podróżować pomiędzy Polską i Australią. Byłem jednym z wielu malarzy, którzy tworzyli obrazy dla tego filmu.
Przez pół roku, po sześć dni w tygodniu, malowałem po dziesięć godzin dziennie.
Byłem zmęczony, ale zadowolony, że pracuję nad czymś ważnym i potrzebnym.
M.J.: Co zmienił w Twoim życiu film „Loving Vincent” ?
A.G.: Czuję się bardziej wolny, odważny w eksperymentowaniu, również w filozoficznym i naukowym podejściu do życia.
Pracując dla filmu w Gdańsku, zakochałem się w tym mieście. Od tego czasu, dużo pracuję i podróżuję.
Pokazuję swoje obrazy w czterech muzeach w trzech krajach; w Polsce, Holandii i w USA. Wydaję również własną, ilustrowaną książkę „Królowa Aleksandra”— przeznaczoną zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych.
M.J.: Podobnie, jak każdy rodzaj twórczości, malarstwo polega na sztuce komunikacji. Co chciałbyś przekazać swoim odbiorcom, co „wysyłają” Twoje obrazy?
A.G.: Chciałbym przekazać radość życia, pokazać zachwycające piękno tego świata. Wiem, że życie dla niektórych ludzi, bywa tragiczne. Sam doświadczyłem wielu chorób i cierpień. Jestem przekonany jednak, że wszystkie doświadczenia mają swoja pozytywną wartość dla rozwoju, budowania naszego człowieczeństwa.
Jestem szczęśliwy, bo robię to co lubię. Poddaję się losowi. Staram się nie robić precyzyjnych planów. Kiedy próbuję to robić, nic mi z tego nie wychodzi.
Chciałbym pokonywać bariery i granice, które utrudniają komunikację między ludźmi.
M.J.: Pokonałeś wiele trudności, żeby zrealizować wystawę „Loving Gdańsk”. Okazało się, że nie jest łatwo wysłać Australijczykowi swoje prace do Polski nie tyle ze względu na odległość, ile z powodu barier celno-administracyjnych.
A.G.: Nie dbam o trudności. Nie zatrzymuję się przy nich. Nie do końca jestem Australijczykiem. Urodziłem się w Argentynie. Mój Ojciec jest Argentyńczykiem. Matka — Włoszką. Kiedy miałem dwanaście lat, rodzina wyjechała do Australii.
M.J.: Prace, które wysłałeś do Polski, powstały w Australii...
A.G.: Tak. Malowałem je nocami, zainspirowany przeżyciami, których doznałem w Gdańsku. Pod powiekami stale miałem Polskę, jej klimat w szerokim znaczeniu tego słowa.
M.J.: To widać w Twoich obrazach. Są bardzo „klimatyczne”, nastrojowe i do tego fotogeniczne. Kamera je lubi. Nic dziwnego, skoro pracowałeś dla niej... Dziękujemy Ci za wielki wysiłek, który włożyłeś w realizację tej wystawy!
(tłumaczenie Maria Jędrzejczyk)